Komentarze: 0
Witajcie!
Może na wstępie opowiem coś o sobie, mam 22 lata, jest studentką.
Chyba najlepiej będzie jeżeli opiszę moją historię od początku.
Wszystko zaczęło się jakieś 3 lata temu, gdy moja waga osiągnęłą 73 kg (!!!), przy wzroście 176 cm. Coraz częściej słyszałąm ze strony rodziny i znajomych, że jest "duża", że przytyłam itd. Postanowiłąm coś z tym zrobić i tak trafiłąm na dietę Dukana (warto wspomnieć, że to była najgorsza decyzja w moim zyciu, chociaż ponad rok byłam szcześliwa :)). Udało mi się schudnąć z rozmiaru L-XL na M-L. Byłam z siebie taaaaaka dumna. wszysycy mówili, że zeszczuplałam. Ostatnia faza Dukana powinna trwać do końca życia! Tzn. powinnam jeden dzień w tygodniu zachować w całość białkowy, czyli nalezy spożywać wyłącznie produkty wysokobiałkowe. I tak trwałam przez ponad rok, nie było to uciążliwe, przez 6 dni w tygodniu jadłam normalnie, a co czwartek dieta! Jednak po pewnym czasie zaczęłam znów nie akceptować mojego wyglądu, chociaz wyglądałam ok (wazyłąm 63-65kg). Zaczęłam biegać, zdrowo się odżywiać i do tego zostałam przy moich dietetycznych czwartkach. Szybko zauważyłąm, że sa rezultaty- schudłam do 58-59 kg i czułąm się tak "lekko". Wszyscy mówili, że jest szczuplutka, drobna. Pierwszy raz w życiu! Zawsze postrzegana byłam jako ta "większa", a w to głownie ze względu na mój wzrost. Największym błędnem w moim mysleniu było porównywanie swojej wagi do wagi drobnych dziewczyn, które mimo jedzenia "wszystkiego" nigdy nie osiągną rozmiaru większego, niż S, bo zwyczajnie są zbyt niskie! I tu zaczęłąy się problemy. "ułożyłam" sobie taką "zdrową" dietę, że ograniczałam się jedynie do jedzenia niskokalorycznych posiłków, np, serek wiejski light, surowa marchew, kalarepa, grolowana pierś z kurczaka i tak wkółko. Jak zjadłam owoc, to uważałam to za wielką klęske, bo przecież owoce mają tyleee cukrów! Do tego intensywne ćwiczenia i nauka do późnych godzi, rano praca i w pewnym momencie zorientowałam się, że nie mogę się już nawet skupić, nie mogę nic zapamiętać, wszystko mnie męczy, mogłabym spać i spać a do tego zrobiłąm się nieznośna, narzeczony nie mogł ze mną wytrzymać. Wtedy, po jakichś 2 miesiącach głodówki powiedziałam "dość" i zrobiłąm sobie weekend obżarstwa. Narzeczony szczęśliwy, bo nareszcie jem, ale ja nie byłam zadowolona, myślałam tylko kiedy będę mogła znowu wrócić na dietę. Każdego dnia stawałam na wadze z obawą, że zobaczę 100 g więcej, niż poprzedniego dnia. Stałam się strasznie złośliwa, zazdrościłąm innym, że mogą normlanie jeść i nie tyją. minęły kolejne dwa miesiące, odwiedzili mnie znajomi z którymi nie widziałąm się kilka miesięcy, jak mnie zobaczyli, stwierdzili że wyglądam jak anorektyczka! Ważyłam wtedy 55 kg. Dla mnie to cały czas było zbyt wiele. Wydawało mi się, że ciągle mam gdzieś za dużo tłuszczu. Jak już się nasłuchałąm od rodziny i znajomych, że przesadzam z tym moim odchudzaniem to kolejny raz postanowiłam zacząć normalnie jeść, niestety trwało to tylko kilka dni i powró do diety. Doszło do takiego czego, że popłakałam się narzeczonemu, że ja już nie umiem żyć bez diety i że panicznie boję się przytyć! Wtedy on podjął decyzję za mnie- umówił mnie do dietetyka, ale pod warunkiem, że posłucham go i będęjadła tak jak mi powie. Nie chodziło tu o schudnięcie, lecz o utrzymanie wagoi io powrót do normalnego życia!
Pani dietetyk po zważeniu mnie, przeraziła się. Powiedziała, że mam niedowagę i że musze jeść, a ona powie mi co mogę, aby nie przytyć. Dopiero na 3 spotkaniu przyznałam jej się, że przez te moje wcześniejsze odchudzanie zanikła mi miesiączka :( Myślę, że dopiero wtedy pani dietetyk zoreintowała się, że tu już nie chodzi tylko o dietę, ale też o psychikę, na każdym kolejnym spotkaniu rozmawiała ze mną już inaczej, próbowałą wytłumaczyć, że nie mogę obsesyjnie się ważyć i że to prowadzi do choroby. Teraz zostały mi jakieś dwa tygodnie stabilizacji, powoli wychodzę z tego, stopniowo wracam do normalnego jedzenia, ale okropnie boję się, że jak przestane jeździć do dietetyka, przestane się kontrolować to wszystkie kilogramy wrócą.
Jednak najgorsze w tym wszystkim jest to, że wcale miesiączka nie wróciła, nastrój depresyjny nadal trwa, moje zachowanie jest nie do zniesienia, ciągle mi zimno, jestem wiecznie zmęczona.... Czyli znowu nic nie jest wporządku. Umóiłam się do endokrynologa, bo koleżanka poleciłam, mówiła że moge mieć problemy z tarczycą, bo objawy się zgadzają, ale obawaim się, że znów okaże się, że to nie to. Znów będę musiała się zastanawiać co się ze mną dzieje. Wiem, że jeżeli zaczęłabym normalnie jeść to pewnie wróciłoby wszystko do normy, ale szkoda mi tego czasu który poświęciłąm na odchudzanie, szkoda mi tego zaprzepaścić. Chyba musze zdecydować co jest dla mnie ważniejsze- szczupłą sylwetka czy szczęście i radość życia.
Może znajdzie się ktoś w podobnej sytuacji?